Skocz do zawartości

Jak zostałem saperem.


Rekomendowane odpowiedzi

Oczywiście, nie ja :-)


W tym zawodzie nie można narzekać na brak wrażeń. W końcu adrenalina nigdy nie skacze bardziej niż wtedy, gdy idzie się przez pole minowe z tykającą bombą w rękach. I ze świadomością, że pomylić można się tylko raz: pierwszy i ostatni.

Wczesne popołudnie. Typowy, leśny zakątek województwa mazowieckiego, gdzie ciszę przerywa tylko śpiew ptaków i mocne bicie serca. Wśród drzew kołyszących się w rytm jesiennego wiatru porusza się kolumna terenowych samochodów z żołnierzami. W środku kolumny jedzie pusta ciężarówka. Koła wzniecają w powietrze kilogramy błota, które niemiłosiernie brudzą wszystko: mundury, buty, broń i karoserię od samochodów. Podmuchy zimnego wiatru niemiłosiernie chłostają twarz, oczy i włosy, jednak na myśl o czekającym zadaniu robi się gorąco. Tego dnia kilkunastu polskich saperów będzie neutralizować niewybuchy znalezione w mazowieckim lesie kilka godzin wcześniej. Jestem wśród saperów. Dopiero teraz czuję jak skacze adrenalina. Jeszcze chwila i znajdę się razem z nimi w pobliżu bomb. Jeden ich błąd i zginę razem z nimi.

Ciężar w gaciach

Zbliżamy się do celu. Teren jest już odgrodzony taśmami policyjnymi. Kilkadziesiąt arów leśnej ziemi tworzy trójkąt rozwartokątny oparty jednym ramieniem o niewielką wioskę. To właśnie jej mieszkańcy znaleźli wystające z ziemi zapalniki. Prawdopodobnie cały arsenał pochodzi z czasów II wojny światowej. Niemcy, uciekający przed Polakami i Rosjanami, zostawiali w panice setki ton uzbrojenia. Materiały leżały w lesie przez dziesiątki lat, jednak czas nie pozbawił ich mocy. W każdej chwili mogą wybuchnąć. A wybuch to tragedia. Zginąć może każdy, kto jest w pobliżu. I wtedy wkraczają saperzy.

Najpierw trzeba odgrodzić teren. Żadna osoba postronna nie może wejść w pobliże min. Mnie się udaje. Idziemy gęsiego. Jako pierwszy podąża powoli starszy chorąży Bogusław Andrzejuk – doświadczony pirotechnik z brygady inżynieryjnej w Kazuniu. Specjalistycznym detektorem dokładnie sprawdza teren wokół siebie. Tylko tak można się upewnić, że następny krok nie będzie ostatnim w życiu. W końcu detektor wydaje charakterystyczny pisk. To znaczy, że w ziemi leży bomba. Teraz rozpoczyna się właściwa praca. Każdy znaleziony ładunek trzeba wyciągnąć z ziemi i na rękach zanieść do ciężarówki. Chodzę obok naszych saperów. W pewnym momencie kucam, by z bliska spojrzeć na znajdywane miny. Próbuję się podeprzeć ręką i… nagle czuję jak przechodzą mnie ciarki. Ręką dotknąłem niezabezpieczonej bomby. Tuż obok mnie kolejny niewybuch, prawie niewidoczny.

Rozglądam się rozpaczliwie wokół siebie. Do taśmy odgradzającej teren mam 50 metrów. A każdy z tych niewybuchów może urwać mi głowę, nogi albo parę innych rzeczy. W tym momencie czuję ciężar w gaciach. Pierwszy raz w życiu naprawdę się zesrałem ze strachu. Nie śmiej się, Czytelniku. Gdybyś Ty stał wśród niewybuchów, na polu minowym, też zesrałbyś się ze strachu. A skromne 50 metrów do końca pola minowego byłoby najdłuższym spacerem w Twoim życiu.

Ze śmiercią na rękach

Saperzy dzielą się pracą. Starszy chorąży Andrzejuk lokalizuje niewybuchy. Z chirurgiczną precyzją: centymetr po centymetrze. Trzej koledzy starannie wyjmują z ziemi każdą minę. Kolejni czterej służą za transportowych. Biorą ładunki na ręce i przenoszą znaną ścieżką do ciężarówek. Jedna z nich jest specjalnie przygotowana do transportu bomb. Każdy ładunek waży od kilku do ponad 20 kilogramów.

– Taki niewybuch to śmierć. Nosimy śmierć na rękach – mówi porucznik Tomasz Kostecki, pokazując ładunek, który za chwilę przeniesie do ciężarówki. – Gdybym to upuścił podczas drogi, wszyscy poszlibyśmy na tamten świat.

20 metrów z kilkunastokilogramowym ładunkiem wybuchowym i kolejne 150 metrów do ciężarówki to niezłe wyzwanie. Tym większe, jeśli idzie się wąską ścieżką przez pole minowe. Ale najważniejsza jest motywacja. A w tym przypadku motywacja jest bardzo silna: chodzi o życie. - Gdy towarzyszy ci świadomość, że jak upuścisz ładunek, to zginiesz, to jesteś w stanie nieść to bardzo długo – mówi porucznik Kostecki. Faktycznie, grunt to motywacja.

Igranie z życiem

Mijają trzy godziny. Saperzy przynoszą bombę za bombą. Znajdują kilkadziesiąt ładunków. Większość wygląda na niegroźne. Ale pozory mogą mylić. Nawet najbardziej niewinnie wyglądającą bombę trzeba traktować tak, jakby za chwilę miała wybuchnąć. – Bomba bezpieczna staje się dopiero wtedy, gdy zostanie już zdetonowana – mówi porucznik Kostecki. To najważniejsza i najstarsza zasada bezpieczeństwa w pracy saperów. Starszy chorąży Andrzejuk wzrokiem znawcy ocenia efekty. Bomby, które dziś wydobyli, przykryły całe dno naczepy stara. Jest tego co najmniej pół tony.

Żołnierze wsiadają do samochodów. Teraz czeka ich półtoragodzinna, powolna jazda na poligon w Kazuniu. To największy i najbardziej bezpieczny polski poligon saperski. Rocznie detonuje się tutaj setki bomb. Część to relikty z czasów II wojny światowej, pozostałe to profesjonalne ładunki wykonywane przez przestępców i zabezpieczane przez policję. Saperzy ruszają powoli. Kolumnę otwierają dwa samochody terenowe. Później ciężarówka z niewybuchami i za nią kolejne terenówki. Prędkości nie są duże, aby nie trzęsły się bomby. Dziury w drodze zwiększają niebezpieczeństwo. Jazda po Polsce staje się więc dla saperów przygodą ekstremalną. Tym bardziej, że trzeba omijać skupiska ludności.

W końcu udaje się dotrzeć na poligon. W najbardziej bezpiecznym miejscu wykopano jamę głęboką na 8-9 metrów, o średnicy 12 metrów. To tam właśnie odbywają się detonacje. Ciężarówka z bombami podjeżdża na skraj dołu. Żołnierze ustawiają się w szeregu od stara aż na dno dziury. Niewybuchy wędrują z rąk do rąk. Po kwadransie dno dziury napełnia się kilogramami niewybuchów. Wtedy żołnierze odjeżdżają, a na miejscu zostaje tylko chorąży Andrzejuk, jeden z jego ludzi i ja. Andrzejuk wyjmuje kostki pirotechniczne, które posłużą do detonacji. Układa w kilku miejscach. Potem spina je i przyczepia do kabla. Kabel ma ponad kilometr długości. Połączy kostki z detonatorem. Odchodzimy wolnym krokiem, rozwijając kabel. 800 metrów od dziury z bombami znajdują się pozostałości dawnych koszar wojskowych. Tam czekają na nas pozostali żołnierze. Są wszyscy.

Starszy chorąży Andrzejuk podpina kabel do detonatora i chwilę później uruchamia go. Rozlega się potworny huk. 800 metrów od nas, w powietrzu, rysuje się monstrualny grzyb świetlny. To dowód, że detonacja przebiegła skutecznie. – Chować się, chować – rozkazuje chorąży Andrzejuk, a wszyscy natychmiast wykonują polecenie. Koło naszych głów zaczynają świstać odłamki bomb, małe kawałki metalu, resztki min i pocisków. Gnane siłą wybuchu, są bardzo niebezpieczne. Lecą z zawrotną prędkością i mogą spowodować poważne rany. Czekamy kilka minut. W końcu wszystko cichnie. - Na dziś koniec – mówi z uczuciem ulgi chorąży Andrzejuk. Saperzy oddychają z ulgą. Kolejne zadanie zakończone sukcesem. I bez ofiar.

Pola śmierci Husajna

Takie wyjazdy to dla polskich saperów codzienność. Każdego roku słychać przecież o kolejnych arsenałach broni i niewybuchach znajdowanych przez przypadkowych turystów. Zawsze do akcji wkraczają wtedy saperzy. I zawsze działają tak samo: metodycznie przeszukują cały teren, centymetr po centymetrze, aby nie było możliwości, że przeoczą" choć jeden niewybuch. Wyprawy po bomby zakopane w lasach na polanach i w starych fortyfikacjach stały się dla polskich saperów wielką szkołą umiejętności. Umiejętności te okazały się bezcenne w trakcie polskich misji wojskowych: w Kosowie, Czadzie i Libanie, a przede wszystkim w Afganistanie i Iraku. Wszędzie odznaczali się nadzwyczajną precyzją i skutecznością w wykonywaniu najbardziej niebezpiecznych zadań. - Saperzy to duma naszej armii, są zawsze na pierwszej linii działań – mówi gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca wojsk lądowych, wcześniej szef wielonarodowej dywizji Centrum–Południe w Iraku, któremu podlegali polscy pirotechnicy.

Właśnie pod dowództwem Skrzypczaka polscy saperzy realizowali jedną ze swoich największych operacji: rozbrajanie pól minowych w Iraku. Pola minowe to dziś najgroźniejszy relikt epoki Saddama Husajna. Uzbrajane jeszcze w latach 70. miały posłużyć do obrony terytorium Iraku w wypadku agresji ze strony Iranu lub Stanów Zjednoczonych. Nie spełniły swojej roli. Front wojenny z Iranem toczył się bliżej granicy, wojska amerykańskie dwukrotnie zmiażdżyły iracką armię, zanim zdążyły nadziać się na pola minowe. Pola śmierci stały się postrachem dla samych Irakijczyków, a dla byłych oficerów armii Husajna – kartą przetargową w rozmowach z Amerykanami. Chcąc wydostać się z niewoli, lub uniknąć długoletniego więzienia za zbrodnie popełniane w czasach reżimu, oficerowie sprzedawali Amerykanom ściśle tajne dokumenty wojskowe w tym mapy określające dokładnie położenie min.

Te mapy ułatwiały pracę saperom, którzy przystąpili do oczyszczania zrujnowanego kraju z min. Płacili za to wysoką cenę. W wojnie w Iraku zginęło kilkudziesięciu NATO-wskich saperów, w tym dwóch Polaków.

- Gdyby nie wasza bohaterska służba, Irak nie mógłby być w przyszłości krajem bezpiecznym – chwalił polskich saperów w 2004 roku Paul Brenner, amerykański administrator Iraku. Statystyki są imponujące: w latach 2003-2009 polscy saperzy zneutralizowali w Iraku ponad tysiąc ton bomb! Takiego wyniku nie mieli nawet pirotechnicy z USA.

Służba, a nie praca

- Rozbrajanie bomb to nie praca, to służba, którą trzeba kochać i pełnić w imię wyższych wartości – mówi kapitan Andrzejuk. I zaznacza, że najlepszą nagrodą dla sapera jest satysfakcja z dobrze wykonanej pracy, z tego, że na pewno komuś uratowało się życie. Ale codzienna służba saperów to pasmo trudności: niewysokie pensje (doświadczony saper może liczyć na pensję netto ok. 3500 zł) i katastrofalny brak sprzętu. Na misjach zagranicznych saperzy otrzymywali sprzęt od armii amerykańskiej. I słyszeli, że na zakup takiego sprzętu w Polsce nie ma pieniędzy (nowoczesny skafander pirotechniczny kosztuje ok. 100 tys. zł). W nagrodę za dobrze wykonywane obowiązki, dostawali premię, ordery i medale. Cóż one jednak znaczą, gdy codziennie ryzykuje się życiem?

*nazwiska bohaterów zostały zmienione

Bohaterowie

24 kwietnia 1996 – podczas próby rozbrajania bomby na stacji Shella w Warszawie zginął aspirant sztabowy Piotr Molak – pirotechnik warszawskiej policji.

24 listopada 2005 – trzech polskich saperów zostało rannych w wyniku eksplozji podczas rozbrajania ładunków wybuchowych w prowincji Diwanija w Iraku.

8 marca 2008 – w wyniku wybuchu miny–pułapki w Afganistanie zginął kapral Grzegorz Politowski – saper ze Szczecina

4 września 2009 – 3 kilometry od polskiej bazy w Giro w Afganistanie zginął plutonowy Marcin Poręba – saper ze Szczecina. Jego kolegom z patrolu udało się przeżyć. Do tragedii doszło, gdy transporter opancerzony, którym jechali, wjechał na minę–pułapkę.

26 czerwca 2010 – podczas rozbrajania ładunku wybuchowego w prowincji Ghazni zginął plutonowy Paweł Stypuła – dowódca 3 drużyny saperów kompanii rozminowywania z Kazunia Nowego. Był jednym z najbardziej doświadczonych polskich saperów.

Wybuchowe pułapki

Miny przeciwpiechotne odłamkowe – zaprojektowane w taki sposób, aby zabijać lub ranić za pomocą ostrych odłamków metalu wyrzucanych z ogromną siłą w trakcie detonacji.

Miny przeciwpiechotne wybuchowe – zadają ciężkie rany (najczęściej urywają nogi) siłą wybuchu. Konstruowane przy użyciu plastiku i drewna, co bardzo utrudnia ich wykrywanie specjalistycznym sprzętem. Są bardzo tanie. W krajach trzeciego świata koszt wyprodukowania jednej to mniej niż 10 dolarów.

Miny przeciwczołgowe – skonstruowane z materiału wybuchowego ukrytego w okrągłej, metalowej obudowie. Detonaczja następuje, gdy pojazd wjedzie na wystajacy, okrągły element uruchamiający zapłon. Wybuch miny niszczy czołg i transporter opancerzony, zabijając jadących nim żołnierzy.

Miny morskie – stawiane w akwenach wodnych, w miejscach, gdzie przewiduje się, że będą operować okręty wojenne przeciwnika. Wybuch miny uszkadza kadłub okrętu i czyni go niezdatnym do dalszej walki.

Miny przeciwdesantowe – stawiane w niewielkiej odległości od brzegu, na wodach terytorialnych danego państwa. Mają za zadanie uniemożliwić obcym okrętom naruszenie przestrzeni morskiej.

Smutne prawdy

1. Bomba przestaje być niebezpieczna dopiero po detonacji.

2. Żadne zabezpieczenie bomby nie jest 100-procentowe. Nawet zabezpieczona bomba może wybuchnąć.

3. Nie można lekceważyć nawet takiej bomby, która nie wygląda groźnie.

4. Jeśli bomba wybuchnie przy Tobie, na pewno nie przeżyjesz.

5. Nie wstydź się myśleć. Myśleć możesz wiele razy, a pomylić się tylko raz.


http://wiadomosci.onet.pl/kiosk/poszukiwacze-niewybuchow,1,4114979,wiadomosc.html
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ładnie napisane,ale jak opisuję akcje podejmowaniapamiątek po IIWŚ"jak to po dotknięciu ręką urwiłapy puścił w gacie to myślałem że też puszczę ze smiechu..

Autor jak dziecko wierzy we wszystko co mu powiedzieli:)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Opisy arcy niebezpiecznych akcji na naszych terenach to istna parodia.Chłop mocno przewartościowuje swoje dokonania i stanowczo zbytnio się wznieca byle czym.Przy eksploratorach to zwykły pikuś:)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pamiętasz stara w Gliwicach? niby wyjęte czekające na zniszczenie niewybuchy na pace były bezpieczne a stara już nie ma, wiec nie mów że praca saperów w kraju nie jest niebezpieczna. Inny przykład Świnoujście tam pogłębiarki co chwilę wyciągają niebezpieczne śmieci, myślisz ze schodzenie pod wodę i macanie okolicy w mętnej wodzie gdzie widoczność masz na 5 cm jest takie super? Proszę nie drwijcie sobie i nie bagatelizujcie tematu, wybuchnie jedna na milion ale nikt nie wie na kogo trafi. Bawimy się w to z własnej woli im za to płacą pieniądze ale jeżeli ktoś z nas trafi na urwiłapkę pewnie odpuści i pójdzie gdzie indziej a saper musi to wykopać i ma szanse że trafi tę jedną z miliona która wybuchnie jak się ją ruszy. Jasne ze saperzy koloryzują a my nie?
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

he he he mnie nie przestraszyło mam 15 lat i niejedną bombę miałem w rękach ale i wiem że to nie zabawki po maturze zamierzam iść do wojska właśnie na sapera zobaczymy jak to będzie chociaż widziałem ich w akcji już nie raz i nie dwa.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Uważam, iż nie wolno bagatelizować takiego problemu jakim są pozostałości po wojenne. Duża część z nas miała, ma i będzie mieć styczność z wszelakimi urwiłapkami i inaczej podchodzi do tego zagadnienia, znając go. Autor faktycznie przekoloryzował ... i dobrze, lepiej wzbudzić większy strach niż czytać w gazetach o rozerwanych podwórkowych kombinatorach. W naszym środowisku i tak każdy będzie wiedział swoje...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat został przeniesiony do archiwum

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie